Wyprawa po pojezierzu wielkopolskim zakończona. Na wędkarskiej
mapie odznaczyłam kolejne jeziora.
Naszą podróż rozpoczęliśmy od biwakowania nad dzikim brzegiem jeziora Barlin gdzieś w Puszczy Noteckiej. Wody należą do PZW i
można tu łowić całą dobę. Choć objechaliśmy sporą część lasu wzdłuż
jeziora trudno było znaleźć zjazd nad samą wodę. Udało się
nam jednak dojechać do pięknego i całkowicie odciętego od cywilizacji
miejsca.
Przez dwa dni i dwie noce szukaliśmy skutecznej metody na
lokalnych mieszkańców akwenu: spinning, spławik: biały i czerwony
robak, grunt: biały robak (rosówka się zagrzała) i martwą
rybkę, oraz na żywca. Niestety efekty były bardzo mizerne.
Absolutnie nic oprócz spławika i gruntu nie miało powodzenia, a i
na te dwie metody wyciągaliśmy wyłącznie drobnicę. W drugim dniu
pobytu nasz obóz odwiedził przejeżdżający w pobliżu miejscowy
wędkarz. Okazało się, że na jeziorze już od dłuższego czasu nie
udaje się pochwycić żadnej grubej ryby. Dodatkowo, poinformował nas
o przebywających w puszczy wilkach, co ostatecznie ugasiło nasz
zapał do dalszego wędkowania w tym rejonie. Spragnieni powrotu do
cywilizacji zwinęliśmy nasz kemping i ruszyliśmy w dalszą podróż.
Następnym punktem wyprawy stały się dwa jeziora: Lutomskie i
Jaroszewskie, oraz odcinek Warty w Sierakowie Wielkopolskim.
Miasteczko od wielu lat jest stałym punktem na mapie majowych i sierpniowych
wojaży wędkarskich.
Jez. Jaroszewskie
To tu padły trzy nasze „życiówki”, z czego dwie
dotyczą okonia (39 cm i 28 cm). Te 28 cm to moja tegoroczna zdobycz
i największy do tej pory garbus. Wyciągnięty z jeziora
Jaroszewskiego (do którego powrócił) na… białego robaka!
Nie było
to trudne, ponieważ jezioro aż roi się od okoni, wzdręg, płotek i
krąpi które dzięki krystalicznie czystej wodzie widać gołym okiem.
Łowiąc na pomoście nie trzeba obserwować spławika, ponieważ
dokładnie widać branie ryby pod powierzchnią, a przynętę można
zarzucać wprost w ławicę ryb. Woda ma głębokość od 5 metrów (na
wysokości pomostu) do około 30 metrów. Okonki mieszkające tuż przy
słupach pomostu o dziwo nie były zainteresowane przynętami
spinningowymi: obrotówki, wirujące ogonki, twistery i inne gumy nie
robiły na nich wrażenia. Ryby przez chwilę płynęły za wabikiem,
jednak szybko rezygnowały z pogoni. Po wyrzuceniu na głębszą część
akwenu tzw. paprocha w sztandarowych okoniowych barwach
(seledyn, denaturat i perła) na boczny trok, zaczęliśmy w końcu
wyciągać ryby z wody. Tak naprawdę ta metoda okazała się jedyną
skuteczną na garbusy (za wyjątkiem tego największego, złapanego na
białego robaka), które bardzo często brały tuż pod powierzchnią.
Oczywiście wszystkie pasiaki wróciły do wody.

Na feederze z rosówką udało się wyholować ok. kilogramowego leszcza. Inni
wędkarze mówili także o sporych sandaczach zamieszkujących te wody.
Jednak aby złapać któregoś z nich trzeba rzucać wędką z łódki, a na
to niestety obowiązuje odrębne pozwolenie.
Na wędkowanie z brzegu również należy wykupić pozwolenie (15 zł na
jeden dzień: dwie wędki spławik/grunt lub jeden spinning) i łowić
można tylko w dzień (do jednej godziny po zmroku). Jednak ze
względu na obfitość i różnorodność ryb, a także możliwość
obserwowania brań i holowania ryb w krystalicznej wodzie warto je
wykupić, choćby na jeden dzień. Dobra passa spowodowała, że
zarzucaliśmy tutaj nasze wędki już do końca pobytu w Sierakowie.
Nie dotarliśmy nad jezioro Lutomskie, na którym ostatni raz
łowiliśmy w sierpniu zeszłego roku. Dodam jednak porę słów i
o tym jeziorze, bo to właśnie w nim został złapany wspomniany
już 39 cm okoń. W wodzie jest sporo garbusów, szczupaków, płoci i
pięknych wzdrążek. Jest też niestety sporo drobnicy, która często
łapie się na haczyk. Woda nie jest już tak ładna - jest w niej dużo
zielska, które zabrało mi sporo blach (kilka lat temu
współtowarzysze wędki weszli do jeziora i wyciągnęli ogromy konar
odzyskując wszystkie nasze i cudze przynęty:)). Brzeg jest mocno zarośnięty i ma niewiele dobrych miejscówek. Na jeziorze Lutomskim również obowiązuje dodatkowo
opłacane pozwolenie, niemniej, jeden szczupak, czy spory okoń
rekompensuje wszystkie niedogodności, dodatkowe koszty, czy zerwane
uzbrojenia.
Ze względu na dwa całkiem sympatyczne do obrzuacania jeziora, a
także przepływającą tu rzekę która stanowi alternatywę bez ponoszenia dodatkowych kosztów, Sieraków jest z pewnością miejscem na
mapie wędkarza, które warto odwiedzić i które szczerze Wam polecam.